Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Dzięki temu szybko zbliżyłem się do obozu. Położyłem się na ziemi i pełzałem powoli naprzód. Przy świetle ogniska zobaczyłem jeńców, dookoła nich leżeli strażnicy. Z prawej strony stały wozy; z lewej siedział Apacz, opierając się plecami o drzewo, obok niego Yuma Shetar; dalej nieco, tuż przy krzewie, za którym się ukryłem, siedziała gromada ludzi, żywo, choć półgłosem rozprawiająca. Między innymi znajdowali się tu stary Pedrillo, cudaczny Don Endimio de Saledo y Coralba, urzędnik oraz hacjendero. Stary Pedrillo opowiadał którąś ze swoich przygód w Stanach Zjednoczonych:
— Podkradałem się nieraz pod obozy czerwonoskórych, lecz żaden z nich nie potrafił odpłacić mi się tą samą monetą.
— Wielkie rzeczy! — mruknął hacjendero. — Wystarczy nie zapalać światła, a nikt cię nie odkryje.
— Ba, cóż pan o tem wie, don Timoteo? Przy świetle, czy bez światła — to Indjaninowi nie sprawia różnicy. Trzeba tylko gęsto i należycie rozstawić straż. My naprzykład jesteśmy wyśmienicie strzeżeni przez sześciu wartowników — niepodobna, aby ktokolwiek mógł się podkraść pod nasz obóz.
Winnetou odemknął dotychczas opuszczone powieki; spojrzał na przemawiającego i rzekł:
— Stary Pedrillo nie powinien tego twierdzić tak stanowczo. Bywają myśliwi, biali i czerwoni, którzy potrafią zmylić czujność naszych strażników i przedostać się tutaj niepostrzeżenie. Odwróć się tylko i sięgnij ręką do krzewu, za którym leży Old Shatterhand.
Jeśli można widzieć o tem cud, że zdołałem