Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

mek, ja i Judyta; pan zaś będziesz orał ziemię i sadził rzodkiew.
Atleta przetarł oczy, wodził niemi dokoła, aż wlepił we mnie:
— Panie, zakończ ten dziecinny tingl-tangl! Powiedz, co mam sądzić o banialukach tego starca?
Nie mogłem go już dłużej pozostawiać w nieświadomości.
— Słyszał pan prawdę. Wódz pragnie zaślubić Judytę i uwarunkował tem zawarcie pokoju.
— Wódz?... To niemożliwe. To dziewczę, ten cud piękności rzuca się na szyję czerwonoskóremu? Pan kpi w żywe oczy, wymawiam to sobie!
— To fakt.
— W takim razie albo ja, albo wy jesteście niespełna rozumu. Powiedz mi, Judyto, czy to prawda?
— Tak — potwierdziła dostojnie. — Będę królową Yuma.
— Naprawdę, naprawdę? Więc to nie żart?
Byłem zaniepokojony podnieceniem atlety, które się wzmagało z chwili na chwilę. Chciałem go umitygować, ale na nieszczęście dziewczyna uprzedziła mnie w odpowiedzi:
— Z tobą nie żartowałabym nawet. Zaręczyłam się z wodzem, możesz sobie pójść, dokąd cię oczy poniosą!
Oczy wyszły mu z orbit; ścisnął pięści i groźnie zerknął na wodza. Katastrofa była nieunikniona. Siłą zaczął torować sobie dostęp do Przebiegłego Węża, który stał na uboczu z garstką wojowników.
— Z drogi, z drogi. Miejsca dla mnie! Muszę się roz-

94