Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

Dowiedział się, że ów oficer wraz ze swym oddziałem wyjechał do Prescott i że prawie cała załoga wyruszyła w okolice Guadelupy, celem poskromienia powstających Mimbrenjów. Zaprowadzono tedy Sama do kapitana, który urzędował w zastępstwie komendanta. Ten dostojnik siedział właśnie przy rannej czekoladzie i czytał stary numer gazety, która tu w Tucsonie mogła być uważana za najnowszą. Na wchodzącego spojrzał niemal z wyrazem oszołomienia, ale twarz jego wypogodziła się szybko. Wybuchnął głośnym śmiechem, podniósł się i rzekł tonem nieskrywanej zarozumiałości:
— Człowieku, kim jesteś? Czego chcesz? Takiego Jack-pudding[1] chyba nigdy w życiu nie widziałem!
— Ani ja — odpowiedział Sam z tak wymownym gestem, że nie ulegało wątpliwości, kogo ma na myśli.
— On także? Co chciał przez to powiedzieć? Czy chciał mnie obrazić?
— Czy to obraza, kiedy panu potakuję? — odparł Sam spokojnie i poczciwie.

— Ach tak! W takim razie chwalę pana szlachetny samokrytycyzm. Powtarzam panu, jeszczem nigdy nie widział takiego arlekina, na jakiego pan wygląda. Przychodzi pan zapewne, aby prosić o pozwolenie na jakieś wesołe widowisko?

  1. Błazen.
119