— To się zobaczy, to się ułoży, sir, jeśli nas tylko zechcecie poprzeć. Siadajcie na koń, i towarzyszcie nam wraz z oddziałem jazdy!
— Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł pana posłuchać, lecz nie wolno mi opuszczać posterunku. Następnie, ponieważ mam tu mało ludzi, najwyżej mogę panu przydzielić porucznika i dwudziestu jeźdźców.
— To wystarczy, sir!
— Skoro pan tak twierdzi, zgoda; ale przedtem muszę wiedzieć, jak pan to wszystko sobie wyobraża. Czy jest pan pewny, że finderzy pojadą wślad za wami?
— Że pojadą, to tak pewne, jak ten mój stary kapelusz filcowy, hihihihi! Nie ośmielą się pokazać. w Tucsonie, lecz ominą miasto. Może się jednak zdarzyć, że jednego bandytę wyślą do miasta na zwiady. Przeto nikt więcej, prócz nas dwóch i ewentualnie porucznika, nie powinien znać planu. No, więc zakreślą łuk dookoła miasta. Natrafią znów na ślad naszych wozów i pojadą za nim prawie do samego naszego obozu. Oczywiście, zatrzymają się nieopodal i poczekają do zmroku. W nocy zaś nastąpi napad, jeśli się nie mylę.
— No, a wy? Nie zostaniecie przecież przy wozach, jak uprzednio sam pan powiedział?
— Będziemy się tego wystrzegali, hihihihi!
Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/126
Ta strona została skorygowana.
124