Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

zmieścić od biedy cały właściciel; stopy jego miały niezwykłe rozmiary. W ręku trzymał flintę, wyglądającą jak dawne kije z puszczy rodem. Innej zaś broni, która, według wszelkiego prawdopodobieństwa, tkwiła za pasem, niepodobna było zobaczyć, gdyż zakrywała ją skórzana kurtka.
A koń? To nie był koń, lecz muł z wyglądu tak stary, że jego rodzice musieli chyba pamiętać czasy potopu. Długiemi łysemi uszami igrał, niczem skrzydłami wiatraka. Po grzywie oddawna nie było już śladu. Ogon składał się z nagiego koniuszczka, w którym tkwiło dziesięć, czy dwanaście włosków. Dodajmy do tego zastraszającą chudziznę. Ale ślepia kłapoucha były jeszcze, jak u młodych źrebiąt, tak żywe i wyraziste, że budziły respekt znawców.
Drugi przybysz był niemniejszym oryginałem. Nieskończenie długi, straszliwie kościsty i wyschnięty, był tak przegięty, że zdawało się, iż oczy jego nie mogą dojrzeć nic poza stopami. Na tych stopach opierały się tak wydłużone, że aż budzące postrach, kończyny dolne. Na mocnem obuwiu myśliwskiem tkwiła para skórzanych getrów, pokrywających spory jeszcze kawał uda. Tułów siedział w ciasnej koszuli myśliwskiej, przepasanej szerokim pasem, gdzie z nożem i rewolwerem sąsiadowało wiele innych niezbędnych drobnostek. Na szerokich kanciastych barkach wisiał wełniany pled o włóknach, rozbiegających się we wszystkich możliwych kierunkach. Na strzyżo-

16