Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

— Co tu można mieć? A może chcielibyście szampana? Nie wyglądacie mi na ludzi, których stać na to.
— Niestety, niestety, tak, — skinął ze skromnym uśmiechem przybysz. — Pan przeciwnie wygląda tak, jakgdybyś w piwnicach miał kilka tysięcy flaszek. A może się mylę?
Szynkarz odszedł, przyniósł trunku i przysiadł się zpowrotem do dwunastu zbirów. Mały przysunął szklaneczkę do warg, skosztował, wypluł i wylał napój na ziemię. Jego towarzysze nie dali się ubiec, przyczem ten, który nosił kurtkę huzarską, żachnął się, rozszerzając usta ponad miarę:
Fuj, psiakrew! Zdaje się, że ten irlandzki rozbójnik chce nas wytruć swoją brandy! Jak myślisz, Samie Hawkens?
Yes — odpowiedział zapytany. — Ale się zawiedzie. Strawimy tę truciznę, ponieważ nie będziemy jej pili. Skądże ci przyszło na myśl zwać go irlandzkim rozbójnikiem?
— Skąd? Well! Kto w nim nie pozna z pierwszego wejrzenia Irlandczyka, ten jest idjotą.
— Słusznie! I właśnie dlatego dziwię się, żeś ty to poznał, hihihihi!
Ten śmiech — hihihihi! — był osobliwy. Niejako śmiał się w sobie. Oczy ciskały wesołe błyski i znać było, że to jednak śmiech najszczerszy.

18