Celował tym razem dłużej i staranniej, niż poprzednio. Kula trafiła w papier, aczkolwiek nie w sam środek.
— Wspaniały, piękny, doskonały strzał! — winszowali kamraci.
Teraz miał strzelać Sam. Przyłożył strzelbę i wypalił. Nastąpił wielogłośny okrzyk strachu, czy wściekłości; trafił dokładnie w środek.
Dick Stone podszedł doń, wręczył mu pieniądze i rzekł:
— Zabieraj żywo, stary Samie, bo nic nie dostaniesz!
— Well; ale musieliby mi później zapłacić.
Schował pieniądze i zbliżył się do chaty.
— Niepojęte, przeklęte szczęście! — zawołał gniewnie Buttler. — Takiego przypadku jeszczem nigdy nie widział!
— W każdym razie, jeśli się mnie tyczy, — wyznał Sam, zgodnie z prawdą; był bowiem wyśmienitym strzelcem i nigdy nie liczył na przypadek. Buttler jednak inaczej jego słowa zrozumiał.
— A więc zwróć pan pieniądze!
— Zwrócić? Dlaczego?
— Ponieważ przyznał sir, że nie pan, lecz przypadek wpakował kulę w cel.
— Pięknie! Ale przypadek posługiwał się moją ręką i moja flintą. Trafił, a zatem wygrał
Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/43
Ta strona została skorygowana.
41