Głośny okrzyk przerwał wylew żółci Schmidta. Obaj młodzieńcy, którzy eskortowali konie, a o których wspominali finderzy, stali dotychczas, nad wodą, gdzie obmywali swoje zakurzone wierzchowce. Teraz wracali właśnie do obozu. Jeden miał bardzo inteligentny wyraz twarzy, która, mimo ciemnej opalenizny, zdradzała Europejczyka; mógł liczyć osiemnaście lat i był raczej barczysty, niż wysoki. Głowa drugiego była ciekawsza. Śmiało sformowane rysy były iście indjańskie, ale nie posiadały owej indjańskiej ostrości, ani też szczególnej wyniosłości kości policzkowych. Od koloru twarzy matowo-bronzowego odbijała żywo jasna szarość przenikliwych oczu i blond włosy. Jego postać była smuklejsza, ale nie słabsza, niż postać towarzysza, z którym był w równym wieku. Obaj ubrani po europejsku i, jak się zdawało, doskonale uzbrojeni. Świetnie też siedzieli na koniach, szczególnie szarooki. Otóż ten właśnie o rysach indjańskich młodzieniec, ujrzawszy ztyłu wracającego do wioski Sama, wydał okrzyk, którym przerwał Schmidtowi w połowie zdania:
— Co takiego? Czego pan chce? — zapytał stary.
Młodzieniec przyśpieszył konia i, zatrzymawszy się przy Schmidcie, rzekł po niemiecku, chociaż z obcym akcentem:
— Kim był ten mały jegomość, który dopiero co stąd odszedł?
Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/72
Ta strona została skorygowana.
70