Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

baczenie. Nie poznałem się na panu. Mam nadzieję, że nie bierze mi pan tego za złe?
— Ani myślę! — roześmiał się westman. — Pocóż mam brać pana błędy — wolałbym ustąpić własnych. Błazen jest panu odpuszczony i pójdzie w zapomnienie, jeśli się nie mylę.
— Twierdzi pan zatem, że ci ludzie są finderami?
— Tak.
— I że mieli zamordować pana, Stone’a i Parkera?
— Tak.
— Są to powody dostateczne do ukarania ich na gardle, lub przynajmniej do uwięzienia. Będziemy ich zatem całą noc strzegli, a jutro rano przekażemy władzom.
— Nie, bynajmniej.
— Lecz co?
— Puścimy ich.
— Puścimy? Takich zbójów, którzy na pana życie nastawali? Czy ma pan nieco rozumu w głowie?
— W każdym razie nie mam go w butach, master Schmidt. Znać to odrazu, że pan przybył zdaleka i że nie znasz miejscowych stosunków. O jakich władzach pan mówi? Gdzie tu istnieją władze? A jeśli nawet istnieją, to cóż wskóramy? Czy mogę dowieść swego?
— Nie wątpię!
— Bynajmniej! Uważam tych ludzi za finde-

88