wódz, — długa żylasta postać z kruczemi piórami we włosach. Twarz jego nie była pomalowana — dowód, że jego pueblo zachowało neutralność. Dlatego również za pasem sterczał tylko nóż do skalpowania. Obaj biali byli to — — Buttler, herszt dwunastu rozgromionych finderów, i Poller, jego towarzysz, który przedtem był przewodnikiem wychodźców. Nie dostrzegając nic na widnokręgu południowym, Buttler rzekł:
— Jeszcze ich niema, ale na pewno przybędą przed wieczorem.
— Tak, pośpieszą się, — potwierdził wódz. — Jest tam kilku mądrych ludzi. Poznają, że burza nadciąga. Przyśpieszą jazdę, aby się przed nią schronić.
— Dotrzymasz słowa? Czy mogę na tobie polegać?
— Przez długi czas byłeś moim bratem. A ponadto spodziewam się, że dostanę zapłatę, którą mi przyrzekłeś.
— Dałem ci swoją rękę, to tyleż, co przysięga, postaraj się tylko, abym mógł jak najprędzej pomówić ukradkiem z królem naftowym.
— Przyprowadzę go do ciebie. W innych warunkach trudnoby mi było dotrzymać słowa, ale dzięki temu, że zbiera się na burzę, biali zechcą wejść do puebla. Łatwo ich będzie zatem wziąć do niewoli, nie doprowadzając do walki.
Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/133
Ta strona została skorygowana.
131