— Ale musisz od nich odłączyć tych, których ci wskazałem, aby później króla nafty uważali za swego zbawcę.
— Będzie tak, jak rzekłeś. Uff! Nadjeżdżają. Pochowajcie się czem prędzej!
Obaj biali czem prędzej pośpieszyli ku wyższemu piętru, gdzie wnet znikli. Wódz został na miejscu i bacznie przypatrywał się przybyszom.
Był to oddział jeźdźców i zwierząt jucznych. Na czele jechali trzej mężczyźni: Sam Hawkens, Droll i Hobble-Frank, który rzekł, ujrzawszy budowlę:
— Takiego budynku nigdy jeszcze nie widziałem! Cóżto za styl być może? Czy bizantyjsko-chloroformiczny, czy hebrajsko imperjalistyczny? A może gotycko-objektywistyczny, albo nawet grecko-miksturalny? W każdym razie, dla takiego znawcy, jak ja, jest nader ciekawą rzeczą oglądać, z jaką regularnością stopniowoschodową nadbudowali swój dom ci Pueblosi.
Drabina, która pozwalała się wspinać na pierwsze piętro, była wciągnięta na górę. Na bocznych tarasach widać było tylko kilku mężczyzn w gromadzie licznych kobiet i dzieci. Czyżby nieobecni byli wojownicy? Wódz w dumnej i nieruchomej postawie oczekiwał przybyszów. Teraz Sam Hawkens zawołał w żargonie angielsko-hiszpańsko-indjańskim, używanym w tych stronach:
Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/134
Ta strona została skorygowana.
132