— Nic, jeśli jesteście uczciwymi ludźmi. Skąd przybywacie?
— Nieco z Tucsonu, jeśli się nie mylę.
— Przebyliście więc żmudną drogę, tem bardziej, że wleczecie ze sobą dzieciaki. Dokąd zdążacie?
— Ku Colorado. Czy ranchero jest w domu?
— Yes, jak widzicie. To ja właśnie.
— A więc powiedz pan, czy do jutra rana możemy się u was zatrzymać?
— Tak. Mam nadzieję, że nie będę tego później żałował.
— Nie objemy was, możecie być pewni. A za wikt zapłacimy uczciwie, jeśli się nie mylę.
Zsiadł z konia. Król naftowy z początku stał zdaleka, potem jednak zbliżył się i przysłuchiwał rozmowie. Poznał więc, że ma przed sobą wychodźców, których polecił mu brat. Reszta przygodnie zebranego towarzystwa również wyszła przed wrota w chwili, kiedy wychodźcy zeskakiwali z wierzchowców. Nie obeszło się bez wypadku. Kłapouch, który dźwigał panią Rozalję, kierował się widocznie własnym rozumem; nie pozwalając jej zsiąść, cwałował dalej. Hobble-Frank, jako obyty i szarmancki kawaler, pośpieszył z pomocą, co tak oburzyło muła, że podniósł naraz przednie kończyny i zrzucił amazonkę ze siebie. Runęłaby na ziemię, gdyby Frank nie chwycił
Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/94
Ta strona została skorygowana.
92