Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

wet było zbadać, z czego składały się wyższe warstwy.
Kobiety przyglądały się z trwogą tym daremnym wysiłkom. Skoro ich zaprzestano, pani Rozalja zawołała gniewnie:
— Czy można było pomyśleć, że na święcie istnieją tak nikczemni ludzie, jak ta banda indjańska! Gdybym miała tutaj tych szubrawców, Panie mego życia, powiedziałabym im teraz w oczy całą prawdę. Oto, co cię czeka, kiedy polegasz na mężczyznach! Pasowali się na naszych obrońców, ale, zamiast chronić od złego, prowadzą nas wprost na zagładę.
— Ciszej! — prosił mąż. — Obrażasz tych panów swojem wiecznem gderaniem.
— Co? Jak? Wiecznem? — zapytała ze złością. — Od jak dawna mówię? Co najwyżej od trzech, czy czterech sekund. I to się nazywa wiecznością! Kto ma słuszność, nie powinien przycinać sobie języka. Byliście tak głupi, żeście się pozwolili przymknąć. Czy to moja wina? Chcę tylko zapytać, czego mamy się spodziewać i co się z nami stanie?
— Pyta się pani? — odpowiedział Hobble-Frank z uśmiechem. — Wiadomo wszak, co się z nami stanie.
— No, co naprzykład?
— Z początku spętają nas...
— Niby damy również?

13