Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

spętani na parterze. Nie paliła się tu żadna lampka — było zupełnie ciemno. Wilgotność powietrza i szmer wody świadczył o bliskości źródła. Mury były tutaj tak grube, że nie przepuszczały odgłosów burzy. Skoro jeńców opuszczono na lassach i nakryto otwór, każdy z nich nadstawił ucha. Panowała grobowa cisza. Wreszcie odezwał się bankier:
— Czy zemdlał pan, Mr. Baumgarten, czy też słyszy mnie pan?
— Słyszę, sir. Jestem bliski omdlenia. Czem zawiniliśmy tym czerwonoskórym, że się tak z nami obeszli?
— Hm, chciałem pana o to pytać. Dlaczego akurat nas uwięzili z pośród całej gromady?
— Co do tego, to przypuszczam, że pozostałych spotkał ten sam los.
— Z czego pan to wnosi?
— Z wielu okoliczności. Jedno jest pewne: czerwoni nie mogliby nas uwięzić, nie uwięziwszy także naszych towarzyszów, gdyż ci na pewnoby nas odbili.
— To słuszne, ale zarazem smutne, gdyż musimy wyrzec się nadziei.
— Nie tracę nadziei aż do ostatniej chwili. Sądzę, że mimo wszystko, możemy liczyć na naszych towarzyszów. Prawdopodobnie są tak samo uwięzieni, jak my, ale przynajmniej nie są spętani, Mają przy sobie broń. Rozważ pan, co to za lu-

15