— Pst, cicho! — upominał król naftowy. — O tem pomówimy później. Teraz trzeba się jak najszybciej stąd wydostać, gdyż każdej chwili może nas kto zobaczyć, a w takim razie bylibyśmy zgubieni. Chodźcie prędzej! Ale nie wolno nam się podnosić; trzeba pełzać na czworakach.
Wszedł na górę, a oni za nim. Na dachu położyli się plackiem.
— Spójrzcie wgórę! — szepnął. — Widzicie wartowników?
W blasku gwiazd zauważyli wartowników, stojących na górnych tarasach. Nie mając doświadczenia, nie pomyśleli o tem, że na ich tarasie, gdzie warta była najniezbędniejsza, nikt nie czuwał. Nie pomyśleli również o tem, że i ci wartownicy musieli ich widzieć — że gesty króla naftowego mogły być fałszywe. Nie zakrył przecież otworu, ani nie wyniósł drabiny.
— Posuwajcie się — szepnął cicho — za mną aż do krawędzi, gdzie przystawiłem drabinę. Jeśli zejdziemy nadół niepostrzeżenie, nic już nam nie może grozić.
Podsunęli się do krawędzi pierwszego tarasu. Zobaczyli drabinę. Okoliczności aż nazbyt sprzyjające ucieczce nie zbudziły w nich żadnych podejrzeń. Jeden po drugim zeszli nadół i znaleźli się poza obrębem puebla.
— Nareszcie, nareszcie! — rzekł król nafty. — Umykajmy stąd szybko!
Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
20