ją tak smaczną pieczeń. Sytuacja jednak zabraniała im łowów.
Piękne zwierzęta mknęły przeciw wiatrowi w czarujących, wdzięcznych skokach na południe, gdzie wkrótce zniknęły za horyzontem. Ścigane — mkną zazwyczaj z wiatrem, aby uwolnić się nietylko od wzroku, ale i węchu prześladowców.
— Cudowna zwierzyna, — rzekł Old Shatterhand ale — nawija się o nadzwyczaj niewłaściwej porze.
Zaczął wdychać powietrze, które wiało z południa.
Może łatwo sprowadzić nam wrogów — rzekł Winnetou. — Stado pędzi wprost ku pueblu. Jeśli je stamtąd zobaczą, to tylko patrzeć, a wróg przybędzie.
Jeszcze baczniej zaczęli się wpatrywać w południe. Upłynęło pół godziny i więcej, a nie spostrzegli nic ciekawego. Zdawało się, że nie zauważono w pueblu antylop. Aż oto ukazało się wdali wiele małych, szybko wzrastających punktów.
— Uff! Nadjeżdżają! — rzekł Winnetou. — Zaraz nas odkryją!
— A może i nie — mniemał Old Shatterhand. — Być może, będziemy mogli się schronić. Jeśli wyminą nas zwartym oddziałem, a więc tylko z jednej strony głazu, będziemy mogli skryć się po drugiej. Zobaczymy!
Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/69
Ta strona została skorygowana.
67