miejscach puebla zapłonęły ogniska. Obaj przyjaciele przywiązali swoje konie do drzew i powoli poszli ku miejscu, gdzie mieli wykonać prawdziwy majstersztyk. Ci dwaj mężczyźni zamierzali — podstępem, czy przemocą, — pokonać liczną załogę puebla!
Właściwie było jeszcze zbyt wcześnie na to zuchwałe przedsięwzięcie. Lepiej było czekać kilka godzin, do chwili, kiedy Pueblosi pokładą się do snu; wówczas należałoby tylko unieszkodliwić wartowników. Aliści wiele bardzo rzeczowych względów nie pozwalało na zwłokę. Po pierwsze, mogło się zdarzyć, że schwytany wódz i jego towarzysze odzyskają wolność; mógł się na nich natknąć przypadkiem jakiś Pueblos. Gdyby Ka Maku udało się wrócić do swoich, sprawa prawdopodobnie byłaby stracona. Po drugie, niewiadomo było, jaki jest los więźniów i co im grozi. Zwłoka mogłaby pociągnąć dla nich wielce fatalne następstwa. A po trzecie, Pueblosi chwilowo nie byli zaniepokojeni nieobecnością wodza; mogło to nastąpić dopiero nazajutrz, ale mogło też w ciągu tegoż wieczora. W takim wypadku wysłanoby wywiadowców i czekano na ich powrót. W atmosferze podniecenia i zdwojonej czujności plan obu westmanów natrafiłby na ogromne szkopuły. Lepiej było zatem wziąć się bezzwłocznie do dzieła.
Zbliżywszy się do puebla, Winnetou rzekł:
— Mój brat niechaj idzie na prawo,
Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/79
Ta strona została skorygowana.
77