a ja na lewo. Spotkamy się pośrodku przy drabinie.
Old Shatterhand pojął go wlot: mieli nasamprzód zbadać plac przed budowlą i przekonać się, czy nie stoi tam wartownik, lub ktokolwiek z Pueblosów. Old Shatterhand nie znalazł nic, co mogłoby się wydawać podejrzanem. Niebawem obaj spotkali się pośrodku.
— Uff!... — rzekł pocichu Apacz. — Niema drabiny.
— Niema, — skinął Old Shatterhand — ale to nas nie powstrzyma od wejścia na najniższy dach Przedewszystkiem jednak musimy wiedzieć, jak są rozsadowieni wrogowie.
— Płoną dwa ogniska.
— Słusznie. Są to ogniska wartownicze: jedno na tarasie, pod którym zamknięto jeńców, i jedno na niższem piętrze, oświetlające otwór, przez który biali chcieli się wydostać. Tam stoją wartownicy. Zliczyłem ich — na górze trzej i na dole trzej. A gdzie reszta Pueblosów?
— We wnętrzu. Czy mój brat nie widział, że tam płonie światło?
— Tak. Wejścia są otwarte i światła biją z wnętrzy. Z tego należy wnosić, że czerwoni wraz z ich squaws i dziećmi zamieszkują wyższe piętra, podczas gdy oba dolne służą prawdopodobnie do przechowywania zapasów.
— Mój brat słusznie rozumuje. Przed wielu laty byłem tu i obejrzałem pueblo.
Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/80
Ta strona została skorygowana.
78