król naftowy, zmuszając się do nienaturalnego śmiechu, który miał zamaskować jego własną trwogę naskutek tak nieoczekiwanego spotkania.
— Albo po waszym! — odpowiedział jeździec. — Nie pozwalam sobie tak łatwo zdzierać skóry z głowy.
— Nawet kiedy pięciu na jednego?
— Nawet kiedy pięciu czerwonoskórych. Miewałem więcej wrogów przed sobą, a jednak zachowałem swój skalp.
— Należy się panu wobec tego szacunek, sir. Czy można wiedzieć, kim jesteś?
— Czemu nie? Nie mam się czego wstydzić. — I, wskazując na torbę skórzaną, dodał: — Właściwie dziwi mnie nawet pana zapytanie. Nie wydajecie się westmanami. Z tej oto rzeczy powinniście byli poznać, że jestem kurjerem.
Był zatem jednym z owych dzielnych ludzi, którzy, wypełniwszy swą torbę listami i przesyłkami, bez bojaźni mkną przez prerje i wzgórza. Teraz, oczywiście, nie spotyka się już tych kurjerów.
— Czy jesteśmy westmanami, czy nie, to nie rzecz pana! — osadził go król nafty. — Widziałem pana torbę, ale wiem, że nigdy nie przejeżdżał tędy żaden kurjer. Wolą trzymać się drogi Albuquerque-San Francisco. Dlaczego pan z niej zboczył?
Kurjer pogardliwie zmierzył pytającego mądremi oczami i odpowiedział:
Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
8