Już po godzinie minęli sawanę; potem zniknęła trawa i wszelka inna roślinność. Grunt stanowiła twarda skała, niełaskawa dla flory. Jechali po płaskowyżu rzeki Colorado, płaskowyżu spadającym ku rzece i ku jej dopływom stromemi wąwozami. Trzeba tu było mieć czułe oczy, aby nie stracić śladu Nijorów.
W południe, przez wzgląd na kobiety i dzieci, urządzono dwugodzinny postój. Następnie oddział ruszył dalej. Dopiero przed wieczorem Apacz zatrzymał konia i zeskoczył z siodła. Old Shatterhand poszedł za jego przykładem.
— Poco się tutaj zatrzymać? — zapytał Sam Hawkens. — Czyż spędzimy noc na tak pustem, niewygodnem miejscu?
— Nie — odpowiedział Apacz. — Ostrożność nakazuje tu czekać mroku.
— A to czemu?
— Ponieważ tylko pół godziny dzieli nas od Chelly. Tam zaś wznosi się las, w którym prawdopodobnie Nijorowie rozbili obóz. Ponieważ grunt jest ukształtowany płasko, więc dojrzą nas zdala i zdążą się ukryć. Musimy zatem czekać, aż ciemności nas okryją.
— Ale ich także!
— Znajdziemy ich, jeśli nie dziś, to jutro.
Rozłożono się kołem. Nad widnokręgiem, po stronie północnej, krążyło kilka sępów. Za-
Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/122
Ta strona została skorygowana.
120