pomysł, który wydawał mu się niezłym, pomysł, że głupszego chybabyś nie znalazł. Frank utyskiwał na pragnienie i chciał zapłacić trzy marki za parę łyków wody. Cóż więc, jeśli mu jej przyniesie? Ta usłużność na pewno go wzruszy — przecież wystaranie się o wodę było nietylko trudne, ale nawet niebezpieczne. W dolinie płynęła rzeka, a on, kantor, posiadał manierkę skórzaną. Ale zabroniono zejść na dół. Musiał więc wymknąć się w tajemnicy. Podniósł się do połowy i nadstawił ucha. Wszyscy spali, oprócz Dicka Stone, który zkolei sprawował wartę.
Zamiast poduszki pod głową emeritusa leżało siodło. W torbie u siodła tkwiła owa manierka. Wyjął ją i ruszył pocichu pomiędzy drzewa,
Pełzał, dopóki Dick Stone mógł go usłyszeć i zobaczyć. Wreszcie dotarł do skraju równiny; las opadał w głąb jaru. Teraz dopiero rozpoczęły się właściwe trudności. Odwrócił się i zaczął złazić okrakiem, na czworakach, nogami naprzód. Trwało to długo, bardzo długo. Musiał w pierw badać jedną stopą grunt, zanim stawiał drugą. Ostre kamienie i kolce darniny kaleczyły mu ręce. Nieczuły na ból, dążył do celu z coraz większym uporem. Chwilami tracił punkt oparcia i ześlizgiwał się nadół. Oczywiście, powodowało to szmer. Ale był tak pochłonięty swojem zadaniem, ze me słyszał stuku staczających się kamieni, ani trzeszczenia łamanych gałęzi.
Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/129
Ta strona została skorygowana.
127