przyznał milcząco słuszności, bo wszak musiał uznać, żem jego zbawcą. Aie nigdy już w życiu nie wyświadczę przysługi Indjaninowi.
— Słusznie! Te czerwone łotry nie zasługują na naszą przychylność.
Z tych słów bankiera można było wnioskować, że nie gani króla naftowego za jego postępowanie. Zaliczał się do owych prawdziwych Yankee, dla których życie ludzkie nie odgrywa roli. Niebezpieczeństwo, które mu groziło, minęło, zapomniał więc także o wrażeniu, jakie wywarło nań zabójstwo obu Nawajów. Inaczej jednak miała się rzecz z Baumgartenem. Jako Europejczyk posiadał czulsze sumienie; uważał czyn Grinleya za występek, i nie taił swego oburzenia. Zapytał więc króla nafty poważnym tonem nagany:
— Czy wogóle wyświadczył już pan kiedy przysługę Indjaninowi?
— Ja? Co za pytanie! Właśnie ci Nijorowie zawdzięczają mi bardzo wiele!
— Bynajmniej nie znać tego było po wodzu!
— Ponieważ jest niewdzięcznym hyclem. Zdaje się, że chce mi pan robić wyrzuty, zamiast myśleć o wdzięczności, jaką mi jesteś winien za wyrwanie z puebla! Hm. Muszę panu oświadczyć, że, im dłużej o tem myślę, tem więcej nastręcza mi się pytań, na które nie znajduję odpowiedzi.
Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/37
Ta strona została skorygowana.
35