— Hm! — mruknął Baumgarten. — Może jest tak, jak pan mówi, a może i nie.
— Jest tak — nieinaczej. Zapewniam pana i — —
Umilkł, osadził konia i uważnie spojrzał wdal. Z małej otwartej prerji, na której się znajdowali, widać było skraj lasu. Od ciemnego tła drzew odbijały postacie dwóch jeźdźców, którzy natychmiast się zatrzymali, kiedy zauważyli trójkę podróżnych.
— Dwaj ludzie — rzekł Grinley.
— Zdaje się, że to biali. Stawiam sto na jeden, że to Buttler i Poller. Jest nas trzech na dwóch, nie trzeba się więc lękać. Naprzód!
Puścili konie w cwał ku obu jeźdźcom, którzy ze swej strony pomknęli na ich spotkanie. Wkrótce poznali się wzajemnie. Z odległości, na jaką dobiegają słowa, król naftowy zapytał:
— To wy? To dobry znak! Czy droga jest wolna?
— Tak — odkrzyknął Buttler.
— Wolna, jak podczas pokoju. Nie natrafiliśmy nawet na ślad Indjanina.
— I znaleźliście Gloomy-water?
— Yes. Z łatwością.
— No? A nafta?
— Wspaniała, naprawdę wspaniała! — odpowiedział zapytany, rozpływając się w uśmiechu. Następnie zwrócił się do bankiera i dodał: —
Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/40
Ta strona została skorygowana.
38