— Uff! — szepnął najstarszy Indjanin, zwracając się do wywiadowcy. — Jest tak, jak mój brat oznajmił: jezioro jest pełne nafty. Skąd się to wzięło?
— Białe twarze wiedzą chyba — odpowiedział zagadnięty.
— Czy mój brat nie zliczył pierwej pięciu białych? Widzę tylko trzech.
— Poprzednio było pięciu; brak dwóch.
— Który zamordował naszego brata Khastitine?
— Ten, który trzyma w ręku dwie strzelby.
— Umrze okrutną śmiercią; ale także i dwaj pozostali zginą na palu męczarni. Uff! Dzielą pomiędzy siebie rzeczy, które leżą przed nimi. Każdy dostaje co innego. Czwarty i piąty zniknęli. Te rzeczy były ich własnością! Czyżby ich zamordowano?
— Dowiemy się. Kiedy mamy ich schwytać?
— Natychmiast. Widzą przed sobą tylko łup, i będą tak oszołomieni raptownym napadem, że pokonamy ich bez oporu. Niechaj bracia moi spieszą za mną!
Skoczył, a za nim siedmiu towarzyszów. Trzej oszuści zostali napadnięci tak znienacka, że tkwili już w pętach, zanim zdążyli się poruszyć.
Czerwoni uwinęli się w milczeniu. Pięciu przysiadło się do jeńców; trzech przeszukało kotlinę. Wróciwszy, zameldowali:
Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/63
Ta strona została skorygowana.
61