chodzącego z wąwozu. Jeden z Nijorów chwycił za strzelbę, jakgdyby pragnąc strzelić; wódz powstrzymał go przeczącym gestem i szepnął:
— Niech ucieka! Niebawem powróci i przyprowadzi innych Nawajów. Wówczas schwytamy ich wszystkich.
Już po krótkim czasie okazało się, że słusznie przypuszczał, gdyż wywiadowca wrócił z siedmiu innymi. Wszyscy wkroczyli do wąwozu. U wylotu zsiedli z koni, aby napaść na białych.
Nijorowie czekali. Mokaszi niemało się zdziwił, kiedy następnie zobaczył Nawajów tylko z trzema białymi jeńcami. Chciał napaść na nich w momencie, kiedy wychodzili z wąwozu, po namyśle jednak napomniał swoich ludzi, aby pozostali w ukryciu. Przedewszystkiem chciał wybadać, czemu brak dwóch białych. Dlatego przepuścił wrogów i z kilkoma ludźmi zakradł się nad Mroczną Wodę. Przeszukali szybko, ale ostrożnie, całą kotlinę, nie znajdując nigdzie śladu obu białych.
— Nie mogli odejść! — rzekł Mokaszi. Nie żyją, a że nie widać ich ciał, więc zostali strąceni w wodę.
Opuścił wraz z towarzyszami jezioro i wrócił do kryjówki pozostałych. Tam zostawili konie pod nadzorem dwóch strażników; z pozostałymi dwudziestu ośmioma Makaszi pieszo poszedł śla-
Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/70
Ta strona została skorygowana.
68