Mówił ostrym tonem, jakim się nie przemawia do wodzów. Dlatego Mokaszi odpowiedział:
— Śnieg starości oprószył głowę mego brata. Widział więcej zim, niż ja, i przeżył wiele. Może bez obsłonek wypowiadać swoje zdanie. Atoli nie on jest wodzem, lecz ja. Wysłuchuję wprawdzie zdania doświadczonych mężów, lecz decyzja należy wyłącznie do mnie!
Stary opuścił głowę i rzekł:
— Masz słuszność. Twojej woli niech się stanie zadość!
— Tak, stanie się jej zadość. A może sądziłeś, że udałoby się nam zaskoczyć Nawajów?
— Niewątpliwie.
— Nie, z myślą o niebezpieczństwie wysłali straż przednią, podobnie jak my. Musimy ich obóz dopiero odkryć przez wywiadowców. Jakże łatwo można ich podpatrzeć, schwytać, jak to schwytaliśmy ich wywiadowców. Ale nie jest to rzecz najważniejsza. O jednem, zdaje się, mój stary brat wcale nie pomyślał. Mianowicie o tem, że Nawajowie wiedzą już o naszej wyprawie.
— Uff! — zawołał stary. — Któż im powiedział?
— Trzej biali, którzy zbiegli.
— Uff! uff! To prawda! Jeśli pojechali do Nawajów...
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/108
Ta strona została skorygowana.
106