dziarskiego wojownika do Nawajów, albowiem sami ich odwiedzimy.
Chciał się oddalić. Wówczas Old Shatterhand położył mu rękę na ramieniu i rzekł:
— Mój btat niech poczeka chwilę! Jeśli mamy jutro wejść w zasadzkę, to musimy przedtem się upewnić, czy to ta sama, o której teraz słyszeliśmy?
— Mój brat mniema, że Nijorowie mogą co zmienić?
— Tak. W takim razie wejdziemy w pułapkę, nie znając jej zatrzasku.
— Słusznie! A zatem ja tu pozostanę, aby śledzić Nijorów. Mój brat Old Shatterhand potrafi lepiej ode mnie rozmówić się z białymi mężami i kobietami. Niech więc do nich jedzie z zawiadomieniem.
— Dobrze! Na noc możesz opuścić to stanowisko; wystarczy, jeśli jutro rano przyjdziesz.
— Tak. Muszę zresztą wrócić do swego konia. Przy nim przepędzę noc.
— A więc chodź!
Wracali tą samą drogą, którą przybyli, ale tym razem mogli się nie kryć, gdyż osłaniał ich mrok. Szli po otwartym stepie, co pozwalało im na szybszą marszrutę. Po drodze omawiali sposoby wykonania planu.
Przenikliwy ich wzrok przeszywał oćmę leśną. Wkrótce zbliżyli się do wybrzeża. Zawołali na
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/114
Ta strona została skorygowana.
112