Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

— Ślicznie. A więc naprzód, Samie! Swędzi mnie ręka. Czuję, jak się rozpala aż do indjańskiej czerwoności.
Najkrótszą drogą Sam i Frank zeszli powoli i ostrożnie do doliny. Ńa dole łatwo im było skradać się dzięki ogniskom, które oświetlały drogę. Wyszli nieco poza obóz. Wpobliżu dwa wysokie, płaskie, cienkie głazy tworzyły rodzaj dachu, pod którym było dosyć miejsca na dwie osoby. Naprzedzie rosło kilka małych choin, których niskie krzaki zasłaniały prawie całkowicie kryjówkę. Wkradli się i położyli tak, że mogli obserwować obóz poprzez gałęzie.
Hobble-Frank, rozłożywszy się wygodnie, pchnął towarzysza łokciem i szepnął:
— Widzisz, że posiadam dar jasnowidzenia! Tam, koło ogniska, siedzi ten komponista. A więc on to naprawdę nas zdradził, ten dwunastoaktowy emeriticus!
— Tak, miałeś słuszność; to on doprawdy.
— Ale, zdaje się, że pozostawiono go na wolności! Dlaczego go nie spętali?
— Nie mogę pojąć.
— Czy widzisz, kto tam leży?
— Aha, król naftowy. A dwaj pozostali to Buttier i Poller.
Naliczyli stu pięćdziesięciu wojowników, a więc tylu też weszło na górę, aby przyprowadzić jeńców. Nad rzeką pasły się konie; siodła

10