Winnetou trafił w sedno. Była to wielka hańba dla Mokasziego, że w takich okolicznościach i wobec tylu wojowników został schwytany. Musiał okupić swoją wolność układem z ludźmi, którzy doniedawna byli jego jeńcami. Jeśli zgodziłby się na taką kapitulację, to jedynie pod warunkiem, że biali nie rozgłoszą jego hańby.
Spoglądał przed siebie ponuro i nie odpowiadał. Dlatego Winnetou dodał.
— Twoi wojownicy wiedzą, że ty pierwszy zginiesz, jeśli na nas napadną. Czy słyszałeś, jak im to mój brat Shatterhand oznajmił?
— Jestem wojownikiem i nie lękam się śmierci. Wojownicy Nijorów pomszczą moją hańbę!
— Mylisz się. Osłaniają nas tutaj skały i drzewa. Zresztą, nigdy nie mierzyliśmy wroga liczbą.
— A więc niech moi wojownicy wraz ze mną polegną, niechaj krwią swoją zmyją piętno hańby, która dotknęła ich narówni ze mną!
— Jeśli jesteś rozsądny i posłuchasz mnie, nie dosięgnie was hańba. Przyrzekniemy ci nigdy o niej nie wspominać.
Oczy Mokasziego rozbłysły radośnie.
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
28