więc kwatera obozowa Nitsas-Ini, naczelnego wodza Nawajów. Siedział przed drzwiami; nie miał jeszcze lat pięćdziesięciu. Był to krzepki, postawny mężczyzna o twarzy — co się tu szczególnie rzucało w oczy — niepomalowanej. Dzięki temu łatwo było rozpoznać jego rysy. Można je scharakteryzować jednem słowem: szlachetność. Jego spojrzenie cechowała szczególna przenikliwość, spokój i pogoda, która rzadko promienieje z oczu Indjan. Nie sprawiał wrażenia dzikiego, a nawet półdzikiego człowieka. Aby domyślić się istotnej przyczyny jego ogłady, wystarczało tylko spojrzeć na — — kobietę, która siedziała przy nim, na jego squaw.
Rzecz niesłychana! Squaw w obozie wojennym, i nadto u boku wodza! Wiadomo, że nawet najukochańsza żona indjańska nie śmie publicznie siedzieć u boku męża, jeśli mąż piastuje wpływowe stanowisko. A to był naczelny wódz plemienia, które jeszcze dzisiaj potrafi zebrać dziesięć tysięcy wojowników! W rzeczy samej, ta kobieta nie była indjańską squaw, lecz białą pochodzenia niemieckiego, słowem — matką Szi-So. Poślubiła wodza Nawajów, i odtąd wywierała na mężu wpływ dobroczynny, kształcący jego duszę, jak już o tem wspomnieliśmy.
Oparty o siodło swego konia, stał przed nimi wysoki, szczupły, ale nader krzepkiej powierzchowności człowiek biały o błyszczącej śnieżnej
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/36
Ta strona została skorygowana.
34