brodzie. Z pierwszego wejrzenia poznać było, że ten człowiek nie zwykł składać rąk w potrzebie, i że przeżył więcej, niż tysiąc innych ludzi razem. Wszyscy troje rozmawiali po niemiecku. Wódz nauczył się tego języka od żony.
— Zaczynam się niepokoić — rzekł siwobrody mężczyzna. — Nasi wywiadowcy tak dawno wyruszyli, że powinni już byli przesłać nam jakąś wiadomość.
— Musiało ich spotkać nieszczęście — potwierdziła kobieta.
— Nie lękam się tego — odrzekł wódz. — Khasti-tine jest najlepszym wywiadowcą plemienia i zabrał ze sobą dziewięciu doświadczonych wojowników. Czemuż więc miałbym się niepokoić? Prawdopodobnie nie spotkali Nawajów i muszą długo tropić ich ślad. Poza tem powinni się rozdzielić, aby przetrząsnąć okolicę w rozmaitych kierunkach, co utrudnia spotkanie. W każdym razie upłynie sporo czasu, zanim ujrzymy ich w obozie.
— Miejmy nadzieję, że jest tak, jak mówisz. — A zatem już jadę. Czy mogę zabrać ze sobą kilku wojowników?
— Ilu chcesz. Nagonka na antylopy wymaca wielu osaczników.
— Bądź zdrów, Nitsas-Ini!
— Bądź zdrów, Maitso!
Swobodnie dosiadł konia i przejazdem przywołał kilku Indjan, aby z nim pojechali. Chętnie
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/37
Ta strona została skorygowana.
35