— Dlaczego nie otrzymamy broni natychmiast? — zapytał Buttler.
Uśmiech szczególny drgnął na twarzy Wielkiego Pioruna.
— Słyszałem, — odrzekł — że białe twarze mają zwyczaj odprowadzać gości, których honorują. Pragnę uczcić waszą godność.
— Dziękujemy. Przecież broń możemy sami nosić!
— Czemu mielibyście się trudzić? Niepotrzebna wam chwilowo. Spójrzcie, moi ludzie wyruszają! Zwykli szybko jechać. Starajcie się ich dogonić, inaczej bowiem przed wami przybędą do miejsca, gdzie mają wam broń wręczyć. Skoro zaś nie zastaną was, wrócą, nie spełniwszy powinności.
Pożegnał ich ruchem ręki i odwrócił się, promieniejąc z zadowolenia. Dotrzymał słowa i zarazem zniweczył plan białych.
— Szczwany lis ten czerwonoskóry! — zawołał Grinley. — Przejrzał nasz zamiar.
— Tak — potwierdził Buttler. — Teraz niema żadnej nadziei.
— Pshaw!
— Czy sądzisz, ze można będzie sobie coś jeszcze powetować?
— Tak. Poczekamy aż sześciu odprowadzających nas Indjan wróci do obozu, a następnie pojedziemy za nimi.
— I napadniemy na Wolfa?
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/67
Ta strona została skorygowana.
65