— To był wielki bęben z talerzami — rzekła squaw z coraz to wzrastającem zdumieniem.
— Trąba, bęben z talerzami? — zapytał Wielki Piorun. — Nie pojmuję tych słów! Czy jakiś zły duch przebywa na tamtem wybrzeżu?
— Nie, to nie duch, lecz człowiek. Naśladuje dźwięki rozmaitych instrumentów muzycznych.
— Ale to przecież nie jest muzyka czerwonych!
— Nie, lecz białych.
— A więc biały?
— Być może.
— Wszakże biali są w niewoli! Wyślę kilku wywiadowców na obejrzenie tej dziwnej istoty.
W minutę później czterej Nawajowie przeprawili się wpław przez rzekę, wylądowali na brzegu przeciwległym i zaczęli skradać się do źródła dziwnych dźwięków. Wnet potem rozległ się przygłuszony krzyk, a po chwili przypłynęli zpowrotem Indjanie, unosząc nad powierzchnią wody ludzkie ciało. Skoro postawili je na nogach, jeden z nich zameldował:
— Dźwięki pochodziły od tej białej twarzy. Oparty o drzewo, bębnił palcami po brzuchu.
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/73
Ta strona została skorygowana.
71