Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

lasu. Nie chciała witać się z synem wobec tylu świadków.
Obecni stali w skupieniu i ciszy. Wódz siedział z twarzą nieruchomą. Po dziesięciu może minutach usłyszano lekkie kroki z ciemności: squaw przyprowadziła syna za rękę. Skoro weszli w światło ogniska, wypuściła jego rękę i spokojnie usiadła na uprzedniem miejscu. Ulżyła sercu, cicho, bez słów i okrzyków, ale niemniej tkliwie. Teraz należało mieć wzgląd na indjańską powściągliwość.
Szi-So podszedł do ojca i podał mu rękę. Wódz obejrzał młodzieńczą silną postać, tryskające zdrowiem oblicze, roztropne rysy, zręczne ruchy. Przez chwilę, przez jedną chwilę oczy jego błyszczały dumną radością; następnie twarz znieruchomiała napowrót; nie przyjął wyciągniętej ręki syna, udając, że jej nie dostrzega. Szi-So odwrócił się i usiadł obok Adolfa. Nie był dotknięty. Wiedział, jak kocha go ojciec; znał indjańskie zwyczaje i żałował, że do ojca wyciągnął rękę. Odruch ten przywiózł z Europy, zwyczaje jego kraju nie pozwalały na taką poufałość. Młodzieniec w obecności mężczyzn powinien kryć się w cieniu.
Old Shatterhand przyglądał się tej scenie z uśmiechem zadowolenia. Wiedział, że w tem gronie rodzinnem panuje większa miłość i większe szczęście, niż u niejednego ogniska domowego

89