Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otrzymasz ją jutro, tu, o północy.
— Dobrze; zgoda.
— Kiedy byłeś przy kamieniu?
— Nad wieczorem.
— Miejsce jest pewne, możemy posługiwać się niem bez obaw. No, to byłoby wszystko. Mam nadzieję, iż mogę na ciebie liczyć. Dobranoc.
— Dobranoc, sennor. Bądźcie pewni, że kule moje nie chybią.
Rotmistrz się oddalił. Meksykanin pobrzęczał resztą kości królika, potem podniósł się, zarzucił strzelbę przez ramię i zaczął drapać się na górę. Sternau wyskoczył błyskawicznie ze swej kryjówki i podkradł się do tego miejsca, w którem bandyta miał wyjść z zarośli. Nic nie przeczuwając, Meksykanin rozsunął krzaki; ledwie zamknęły się za nim, już jak z pod ziemi wyrósł Sternau i chwycił go za gardło. Zbój nie mógł wydobyć ze siebie ani słowa. Sternau zdusił mu gardło tak mocno, że bandyta stracił przytomność. Poruszające się w skurczu ręce i nogi zesztywniały. Nieprzytomny padł na ziemię. Sternau skneblował go teraz, związał tak chustami, iż człowiek ten przeobraził się w jaki pakunek towaru. Sternau wziął go wraz ze swą strzelbą na plecy i, tak obładowany, wrócił do hacjendy. Wydawało się, że cały folwark pogrążony jest w głębokim śnie; lecz doktór nie dowierzał rotmistrzowi, który, zdaniem jego, mógł się znajdować jeszcze poza hacjend. Przeczekał więc godzinę, poczem zbliżył się z jeńcem do tylnego ogrodzenia domu. Przerzucił przez nie swój żywy fant, poczem przesadził je sam. Wsunąwszy jeńca przez okno pokoju, wskoczył za nim i zamknął je sta-

104