— Miksteką? W takim razie musicie znać Mokaszi-tayiss, wodza, zwanego Bawolem Czołem.
— Znam go — odparł spokojnie zapytany.
— Gdzież jest teraz?
— Raz tu, raz tam, gdzie go zapędzi Wielki Duch. Słyszeliście o nim?
— Imię jego słynie szeroko, nawet hen za wielkim morzem.
— Rad będzie, gdy się o tem dowie. Jak mam was nazywać, sennores?
— Nazywam się Sternau; ten sennor zwie się Mariano, tamten Unger. A jak mamy was nazywać?
— Jestem Miksteką; tak mnie nazywajcie.
Na tem urwano rozmowę wieczorną, poczem się udano na spoczynek. Każdy z czterech pełnił pokolei służbę nocną. Następnego ranka wyruszyli w drogę; około południa ujrzeli przed sobą hacjendę. Miksteka zatrzymał się i, wskazując ręką, rzekł:
— Oto hacjenda del Erina, teraz już do niej traficie.
— Czy nie pojedziecie z nami? — zapytał Sternau.
— Nie. Droga moja prowadzi do lasu. Bądźcie zdrowi.
Po tych słowach spiął konia ostrogą i pocwałował na lewo. Sternau, Unger i Mariano podjechali ku bramie.
Na pukanie Sternaua zjawił się jeden z vaquerów z zapytaniem, czego chcą przybysze.
— Czy sennor Arbellez w domu?
— Tak.
— Powiedzcie mu, że przybyli doń goście z Meksyku.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
9