Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

wieczorem, leży z pewnością w moim, zamkniętym na klucz, pokoju; zaraz go tutaj sprowadzę.
Sternau znalazł jeńca w swym pokoju w tej samej pozycji, w jakiej go zostawił. Twarz jeńca miała odcień sinawy; z pod knebla wydobywało się ciche, żałosne rzężenie, nie mógł bowiem oddychać swobodnie.
Sternau odjął mu knebel, odwiązał go od łóżka, zdjął rzemienie z nóg, skrępowane pozostawiając jedynie ręce.
— Wstań — rozkazał Sternau. — Chcę z tobą pomówić.
Jeniec podniósł się z wysiłkiem; trudno mu by wyprostować zbolałe członki. W miarę, jak swobodniej oddychał, wracał mu naturalny kolor twarzy, oczy zaś traciły błędny wyraz. Obrzucił Sternaua wzrokiem, dalekim od pokory i posłuszeństwa.
— Jak śmieliście mnie schwytać? — rzekł. — Jestem wolnym Meksykaninem.
— Nie wystawiaj się na pośmiewisko — odparł Sternau. — Widzisz chyba dobrze, że nim obecnie nie jesteś.
— Ale to nie z mojej winy. Żądam wolności i zadośćuczynienia.
— Obojętne mi zupełnie, czego żądasz. Co zaś otrzymasz, to się wkrótce okaże. Tylko nie przypuszczaj, że będę wdawał się z tobą w ceregiele. No jazda, za mną.
Po tych słowach wziął jeńca za rękę i pchnął przez drzwi. Meksykanin starał się trzymać pewnie zuchwale, ale ze skutkiem niezbyt szczęśliwym, ponie-

114