Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

ku minutach rozległ się odgłos ich kroków, wskazujący, że poszli do swych pokojów.
— No i cóż, spodziewasz się jeszcze pomocy ze strony rotmistrza?
Zapytany milczał. Nie chciał przyznać, że gotów jest zrezygnować z dotychczasowego oporu.
— Odpowiadaj teraz — rzekł Sternau. — Czy przyznajesz, że niejaki Cortejo wynajął cię do śledzenia mnie moich towarzyszy?
— Tak, przyznaję.
— A gdy się to nie udało, gdy powybijałem waszych ludzi przy wąwozie tygrysa, czy rotmistrz Verdoja ciebie i twoich, którzy uszli cało, nie zobowiązał do zastrzelenia nas?
— To prawda.
— Dlatego też godziliście na moje życie?
— To nie ja, to tamci dwaj, zamordowani w wąwozie.
— Nie tłumacz się; byłeś przecież ich przywódcą. Spotykałeś się później z rotmistrzem Verdoją, a wczoraj ci polecił, abyś strzelił do mnie i do sennora Mariana w chwili, gdy stanę przed rotmistrzem.
— To prawda — rzekł Meksykanin półgłosem. Czuł, że kłamstwo go nie uratuje, ale dodał na wszelki wypadek:
— Możecie mi jednak wierzyć, sennor Sternau, że nie uczyniłbym tego i że w żadnym wypadku nie zastrzeliłbym was.
— Ah tak? I cóżbyś zrobił?
— Wystąpiłbym i powiedział, jakie rotmistrz ma wobec was zamiary.

117