— Czy znajdzie ją?
— Nie.
— A więc nie ma pan zamiaru położyć jej znowu pod kamieniem? Ja na pańskiem miejscu uczyniłbym to i podsłuchałbym o północy opryszka.
— Ten człowiek nie przyjdzie. Dostałem go w swoją moc i uwięziłem w hacjendzie. Chodźmy do koni. Skoro sennor widział obydwu morderców na własne oczy, opowiem panu wszystko w drodze powrotnej.
Opowiadanie Sternaua napełniło porucznika uczuciem pogardy i wstrętu dla złoczyńców.
— Jakież pan ma zamiary? — zapytał Sternaua.
— Zdemaskuję rotmistrza i jego sprzymierzeńca.
— Doskonale. Czy będę mógł w tem uczestniczyć?
— Owszem. Proszę pana bardzo, abyś zechciał wystąpić jako mój świadek.
— A jakie sennor ma zamiary wobec jeńców?
— Obiecałem darować im życie, jeżeli w obecności rotmistrza złożą szczere wyznanie. Obowiązkiem moim będzie dotrzymać słowa.
— Hm, to było nieostrożne. Te łotry zasłużyły na stryczek. Jeżeli sennor ich puścisz wolno, nigdy nie będziesz pewny życia.
— I ja jestem tego zdania, ale nigdy nie złamałem słowa i nie złamię go teraz. A zresztą, może moja wyrozumiałość odniesie dobre skutki.
— Nie sądzę. Z takimi ludźmi nikt łagodnością nie wskóra; uważają ją bowiem za dowód słabego charakteru.
Gdy przybyli do hacjendy, spory szmat czasu już upłynął od powrotu rotmistrza i porucznika. Verdoja
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
128