Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

tyle, że strach ma wielkie oczy. Uwolnią nas — i zmiejsca przystąpimy do dzieła.
Widząc oczyma fantazji owoce swej zemsty, Verdoja uśmiechnął się szatańsko. Pardero zaś rzekł:
— Hańba. której nam nie poskąpiono, wymaga wyrafinowanej kary. Czy wymierzy ją pan?
— Odpłacę tym ludziom pięknem za nadobne; zaciągnę ich w niewolę i każę zakosztować wszystkich goryczy więzienia. Niedaleko mojej hacjendy wznosi się stary ołtarz meksykański, na którym składano ofiary: jest to piramida o niezliczonej ilości kurytarzy, jaskiń, które ja tylko znam. Tajemnicę tej budowli odziedziczyłem po przodkach. W tych jaskiniach jeńcy gnić będą. Tam umieścimy również Emmę i Karję.
— Jesteście istnym djabłem, — uśmiechnął się Pardero — ale bardzo sympatycznym.
— Tak. będziemy jak dwa szatany. Powoduję się jednak nietylko uczuciem zemsty, lecz i pewnem wyrachowaniem. Obiecano mi bardzo wiele na wypadek unieszkodliwienia tych trzech ludzi. Czy przyrzeczenie zostanie dotrzymane? Jestem przekonany, że tak, ale w naszych niespokojnych czasach trzeba być mimo wszystko ostrożnym. Jeżeli zabiję tych trzech i nie zechcą mi za nich zapłacić, nie będę mógł pisnąć ani słowa, a więc wystrychną mnie na dudka; jeżeli jednak żyć jeszcze będą, trzymani pod kluczem, wtedy mogę wystąpić ostro i zażądać zapłaty. Jak pan widzi, dbam bardzo o nasze wspólne dobro.
— Tak, sprytny pan, ostrożny i przebiegły jak lis; czuję do pana coraz większą ufność; jestem przekonany, że powiedzie się nasz plan. W tej chwili może

141