Ponieważ mrok zapadał, postanowili wrócić dopiero dnia następnego.
Wkrótce po ich odjeździe zobaczył Sternau przez okno sylwetkę jakiegoś jeźdźca, który pędził w kierunku hacjendy. Gdy jeździec się zbliżył, Sternau poznał po uniformie, że to oficer ułanów. Zszedł więc szybko do zebranych w jadalni domowników hacjendy i zakomunikował im przybycie obcego.
Jeździec stanął niezadługo na dziedzińcu, gdzie powitała go Emma, jako pani domu.
— Czy to jest hacjenda del Erina? — zapytał, skłoniwszy się, przybysz.
— Tak — odpowiedziała Emma.
— Właścicielem jej Pedro Arbellez?
— Tak; jestem jego córką.
— Benito Juarez posyła mnie, jako gońca, z wiadomościami do Monclovy. Wódz mój powiedział, że sennor Arbellez udzieli mi gościny na wypadek, gdybym przed nadejściem nocy nie mógł dotrzeć do celu.
— To się samo przez się rozumie, sennor. Ojca wprawdzie niema, wróci dopiero jutro, ale niemniej znajdzie pan wygodny odpoczynek. Zostawcie konia vaquerom i wejdźcie, proszę, do jadalni.
Nieznajomy gentleman udał się za panią domu na górę; Emma przedstawiła go obecnym. Usiadł przy stole i spożył z domownikami kolację. W rozmowie nie brał prawie udziału; gdy Sternau zapytał o miejsce pobytu Juareza, odparł wymijająco:
— Dyplomatyczne i wojskowe względy nie pozwalają mi chwilowo odpowiedzieć na to pytanie, sennor. Juarez nie chce, by wiedziano, gdzie przebywa.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
146