Emma usłuchała Sternaua z niechęcią i wyprowadziła chorego.
— Musi panów sprowadzać ważna sprawa — rzekł hacjendero.
— Bardzo ważna — potwierdził Sternau.
— Moja hacjenda była ostatecznym celem?
— Tak.
— Znaleźliście ją bez przewodnika?
— Mniej więcej Dopiero wczoraj spotkaliśmy człowieka, który nas odprowadził aż tutaj. Było to Indjanin z plemienia Miksteków.
— Miksteków? W takim razie to Bawole Czoło.
— Co takiego? Bawole Czoło? — zapytał zdumiony Sternau. — Ależ nie miał wcale odznak wodza.
— Nie nosi ich nigdy. Okrywa się zwykle skórą bawolą, za broń służy mu strzelba i nóż.
— W takim razie to był on. Jechaliśmy z Bawolem Czołem, nie wiedząc o tem wcale. Przemilczał to, prawy i rzetelny człowiek! Czy zobaczymy go jeszcze?
— Zazwyczaj krąży po tych okolicach. Zostaniecie tu przez jakiś czas, nieprawdaż?
— To zależy od okoliczności. Kiedy znajdzie pan dogodną porę, by posłuchać, co nas tu sprowadza?
— Zaraz, albo też później, jak się panu podoba. Czy to sprawa krótka, czy musi być załatwiona zmiejsca?
— Nie. Sprawa wymaga dłuższego czasu, a traktować należy ją bardzo ostrożnie. Chodzi tu o pewną tajemnicę rodzinną; do wyjaśnienia jej potrzebna nam pomoc pana i Marji Hermoyes.
— Jestem do pańskiej dyspozycji, niech pan jednak pozwoli, abym naprzód wskazał panom ich pokoje.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
13