Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

Verdoja spuścił się nadół po drabince i rozkazał swym ludziom, aby jak najciszej przesadzili płot i kolejno ruszyli po schodach do pokoju Enrica. Dwóch z nich zaprowadził przed front budynku, gdzie drzwi były istotnie tylko przymknięte. Rozkazał stanąć za niemi i pilnować, aby nikt z mieszkańców domu nie opuszczał.
Wrócił do drabinki sznurowej, aby wdrapać się znowu na górę. Drabinkę zabrano; okno zostało przymknięte.
Dotychczas szło wszystko dobrze. Dostali się do hacjendy, niezauważeni przez żadnego z vaquerów; ujęli najniebezpieczniejszego przeciwnika. Teraz trzeba było załatwić się bez hałasu z resztą.
— Hacjendera niema w domu — szepnął Enrico.
— Gdzież jest? — zapytał Verdoja.
— W hacjendzie Vandaqua. Zabrał ze sobą zięcia.
— Do djabła! On ma zięcia? — zapytał śpiesznie Verdoja.
— Chciałem powiedzieć narzeczonego swej córki.
— Któż to taki?
— Nazwała go Antonio; był podobno bardzo chory.
— Pah, ten? I pojechał do Vandaqua?
— Tak.
— No, ten nam zbyteczny. A Mariano, czy jest w domu?
— Jest.
— A kapitan Unger?
— Także.
— A sennorita Emma i Indjanka?
— Widziałem obydwie.

151