Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

każdy uważał go za swego towarzysza-sąsiada. Sternau puścił rękę z cyngla, ujął strzelbę za lufę i podsunął swego konia do Meksykanina, który jechał po jego prawicy. Gdy to Meksykanin zauważył, zawołał:
— Posuń się na lewo! W tej chwili spadła na niego kolba Sternaua i zdruzgotała mu czaszkę.
Odważny lekarz chwycił za uzdę wierzchowca Meksykanina i zatrzymał. W przeciągu jakiejś minuty ściągnął z jeźdżca, co mu było potrzeba, poczem puścił konia wolno. Teraz zbliżył się do sąsiada, jadącego po lewej stronie. Meksykanin zapytał:
— Powiedziałeś, abym się przesunął na lewo, a sam się pchasz na mnie? Więcej na prawo!
— Zaraz, zaraz — odparł Sternau.
Zanim Meksykanin zdołał zmiarkować, co się święci, uderzenie kolby zmiażdżyło mu czaszkę. Sternau zkolei jego konia zatrzymał, ogołocił jeźdźca, poczem odpędził zwierzę.
Zaczął nasłuchiwać; zorjentowawszy się, że Meksykanie galopują na prawo od niego, podążył w tym kierunku, badając po drodze broń zdobytą. Obydwie jednorurki były naładowane; mógł więc, doliczając dubeltówkę, posłać cztery strzały. Było tego aż za wiele, bo dostrzegał tylko dwóch ścigających.
— Hola! — zawołał. — Do mnie, mam go!
Zatrzymawszy konia, zauważył, że tamci dwaj uczynili to samo.
— Gdzie jesteś? — zapytał jeden z nich.
— Tutaj. Upadł na ziemię.
Na te słowa przycwałowali do niego. Sternau ujął

162