w rękę dubeltówkę. Rozległy się dwa strzały; obydwie — kule trafiły. Jeźdźcy zachwiali się i zwalili z koni, które stały spokojnie, przebierając kopytami.
Sternau zaczął pilnie nasłuchiwać; dokoła cisza panowała zupełna. A więc goniło za nim tylko czterech. Zeskoczył z siodła i nachylił się nad zabitymi. Nietrudno było sprawdzić, że nie żyją. Odebrał im wszystko, co mieli przy sobie. Zaopatrzył się tedy w pięć strzelb, znaczną liczbę sztyletów i pistoletów, dwa lassa i wystarczającą ilość amunicji. Prócz tego w torbie Verdoji było huk monet złotych i banknotów. A więc nie brakło mu niczego, prócz żywności; lecz o to nie troszczył się zbytnio.
Szybko przeniósł łupy na obydwa siodła, sprzągł konie razem, ujął za cugle i ruszył w kierunku nieznanej pustyni.
Chodziło teraz o to, aby ujść zasadzki; zdawał sobie bowiem dobrze sprawę, że z nastaniem dnia trupy zostaną znalezione. Spodziewał się również, że Verdoja będzie szukał jego śladów. Należało więc zmylić pogoń. Przypuszczał, że z hacjendy wyruszy wyprawa przeciw zbójom i uważał, że byłoby dobrze zatrzymać rotmistrza jak najdłużej na jednem miejscu. Postanowił więc zatoczyć koło. — Przegalopowawszy kilka godzin kierunku zachodnim, skierował konia na południe; po upływie zaś dwóch godzin obrócił się znowu ku wschodowi. O świcie dotarł do miejsca, położonego o dwie godziny na południe od obozu.
Tu wreszcie pozwolił koniom wypocząć, pożywić się trawą i napić wody; sam zaś wypalił kilka papierosów, które zabrał napastnikom.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
163