Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

stem przekonany, iż każdej nocy potrafi nam porwać z obozu kilku ludzi Żadne środki ostrożności nie pomogą tu przeciw temu człowiekowi. Nie możemy dziś rozbić obozu; będziemy jechali aż do rana. Później odetchniemy kilka godzin. Następnie znowu bez odpoczynku podróżować musimy, dopóki nie staniemy pojutrze rano na skraju pustyni; wieczorem tego dnia dotrzemy do celu. Ponieważ Sternau odpoczywać będzie przez dwie noce zrzędu, straci nas z oczu.
— Ale czy nasze konie wytrzymają tak forsowną podróż?
— Jestem tego pewien. Jutro rano dotrzemy do stawu, przy którym będą mogły popasać i napić się wody. A pojutrze? Pojutrze skonać mogą, na każdem bowiem pastwisku znajdziemy w każdej chwili nowe konie.
— A obie dziewczyny?
— Pah, muszą wytrzymać. Uwolnimy jeńcom ręce; w ten sposób mniej się będą męczyć. Na skraju pustyni zostawimy paru ludzi, którzy będą oczekiwać Sternaua. Skoro się tylko pojawi, schwytają go, lub kulkę mu w łeb wpakują. No, a teraz naprzód!
Verdoja dał dowód, że istotnie przejrzał plany Sternaua. Natura obdarzyła go sprytem większym, aniżeli Sternau przypuszczał. —
Gdyby plan eks-rotmistrza miał się udać, Sternau zostałby albo schwytany, albo zabity, jeńcy zaś umieszczeni w bezpiecznem dla Verdoji miejscu.
Rozwiązano im ręce, aby sami mogli kierować końmi. Mimo to nie mogli nawet marzyć o ucieczce. Cały oddział ruszył galopem w kierunku Mapimi. —
Widać było po wykrzywionej twarzy Verdoji, że

169