— Czegóż tam chcecie?
— Chcę obejrzeć te blade twarze.
— Poco? Przyjrzałem im się dokładnie. Kto ich chce widzieć, ten musi pełzać po krzakach i mchu, a do tego nie nadaje się wasz piękny strój meksykański, — rzekł Bawole Czoło z uśmiechem niemal obraźliwym. — Zresztą, kto idzie, by ich podsłuchiwać, ten naraża się na to, że go zabiją.
— Czy boicie się mnie tam zaprowadzić? — zapytał Sternau.
Miksteka spojrzał mu w twarz z pogardą.
— Bawole Czoło nie zna trwogi. Zaprowadzi was, ale nie pomoże wam, jeżeli napadną was blade twarze w liczbie trzy razy po dwanaście.
— Więc czekajcie tu na mnie.
Po tych słowach Sternau odszedł, aby przysposobić się do drogi.
— Ten człowiek zginie — rzekł Indjanin z głębokiem przeświadczeniem.
— Będziesz go ochraniał — odparł poważnie Arbellez.
— Ma wielkie usta, a małą rękę; mówi dużo, a nie dokona nic.
Po tych słowach Bawole Czoło podszedł do okna zaczął patrzeć przez nie z obojętnością.
Sternau wrócił po niedługim czasie.
— Teraz możemy iść — rzekł do Indjanina.
Miksteka odwrócił się od okna. Gdy wzrok jego spoczął na doktorze, odmalowało się w niem żywe zdumienie.
Sternau był ubrany w parę skórzanych spodni, w mocną koszulę myśliwską i wysokie buty; na głowie
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.
21