Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Po tych słowach Sternau zmierzył się z dubeltówki, kierując wdół lufę. Po chwili zdecydował jednak co innego.
— Zobaczysz, jak Władca Skał pokona wrogów!
Po tych słowach wstał, aby mogli go ujrzeć ci zdołu, i wydał głośny okrzyk, po którym wszystkie oczy zwróciły się ku niemu.
Głos Sternaua rozległ się po wąwozie głośnem echem; równocześnie zabrzmiał huk wystrzału. Bandyci skoczyli na równe nogi i rzucili się ku strzelbom, które leżały w nieładzie — na dnie wąwozu. Sternau przypadł ku ziemi i posyłał wraz z Bawolem Czołem strzał za strzałem w kierunku zdezorjentowanych desperados[1]. Pięciu już padło, pozostali daremnie strzelali wgórę; widząc, że nic nie wskórają, a chcąc ratować życie, rzucili się do ucieczki. Co który zbliżył się ku wylotowi wąwozu, nowa kula kładła go trupem. Po upływie niedługiego czasu dwóch tylko pozostało przy życiu.
Jednego powalił Bawole Czoło, ostatniego chciał Sternau oszczędzić.
— Połóż się i nie ruszaj! — krzyknął do bandyty.
Rozkaz Sternaua został wykonany natychmiast.
— Zejdź do niego, ja zostanę tutaj i będę zgóry obserwować — rzekł Sternau do wodza Miksteków.

Bawole Czoło pobiegł w długich skokach wzdłuż krawędzi wąwozu, aż dotarł do punktu, w którym nieruchomo leżał na ziemi ostatni z bandytów. Nie było obawy, aby mógł teraz uciec. Sternau pośpieszył więc za Bawolem Czołem. Podszedłszy do leżącego, rzekł:

  1. Desperados — bandyci.
25