Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wstań.
Człowiek leżący podniósł się, drżąc na ciele.
— Ilu was było? — zapytał Sternau.
— Trzydziestu sześciu.
— Gdzie reszta?
Zapytany wahał się; zwlekał z odpowiedzią.
— Mów, milczenie przypłacisz życiem.
— Są w hacjendzie Vandaqua.
— Cóż tam robią?
— Udali się do sennora.
— Kim jest ten sennor?
— To człowiek, który nam kazał napaść na hacjendę del Erina.
— Czy nie wymienił swego nazwiska?
— Nie.
— Ale ja je znam. Czy macie konie?
— Pasą się niedaleko, w przełęczy leśnej.
— Jak daleko do hacjendy Vandaqua?
— Trzy godziny drogi.
— Kiedy wyruszyli stąd?
— Przed godziną.
— A na kiedy zapowiedzieli swoj powrót?
— Mają wrócić, ledwie zapadnie wieczór.
— Dobrze. Zaprowadź nas na pastwisko, na które puściliście konie.
Nabiwszy strzelbę, Sternau udał się na pastwisko Wybrali tu trzy najlepsze bieguny i przyprowadzili je do wąwozu. Złożywszy w koce wszystką broń, jaką znaleźli, naładowali na wierzchowce. Do jednego z tych koni obydwaj zwycięzcy przywiązali jeńca, poczem ru-

26