— Ci z hacjendy Erina byli tutaj — rzekł do towarzyszy. — Dowiedzieli się o naszych zamiarach i napadli na naszych ludzi. Chodźmy czem prędzej do koni.
Gdy przybyli na miejsce, gdzie przedtem pasły się zwierzęta, nie znaleźli na pastwisku ani jednego.
— Uprowadzone, wszystkie uprowadzone! — zawołał Cortejo. — Ci ludzie przejrzeli nas z pewnością i wiedzą, że tu przybędziemy. Powrócą więc, albo przygotowali na nas zasadzkę. Musimy uciekać i to bez zwłoki.
— Nie zemściwszy się nawet? — zapytał ponuro jeden z pośród bandy.
— Zemścimy się, ale dopiero wtedy, gdy będziemy mieli widoki, że zemsta się uda.
— Dokąd pojedziemy teraz?
— Tam się udamy, gdzie będziemy bezpieczni od zasadzki i od pościgu: do najbliższego miasta.
— Do San Rosa?
— Tak. Ale pojedziemy drogą okrężną, aby nas tamci nie mogli ścigać.
— Dobrze, spełnimy waszą wolę, ale musicie nas zapewnić, że się będziemy mogli zemścić.
— Zapewniamy o tem.
Cortejo przyrzekał, nie spodziewając się wcale, iżby zemstę mógł wywrzeć. Czuł doskonale, że zachody jego stracone i że hacjenda del Erina będzie teraz czuwać w obawie przed niebezpieczeństwem. Więc, że w najbliższym czasie nic się przedsięwziąć nie da, o tem był przekonany. —
Wyruszyli okrężną drogą ku zachodowi, a przebywszy las, skierowali się na południe. Droga zajęła sporo czasu; dopiero nocą stanęli w San Rosa.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
33